DLACZEGO WARTO PRZEJECHAĆ SIĘ KTM-em X-Bow

Kategoria: Felietony

- 03 wrz 2018

Piszę te słowa świadomie, ponieważ przejechałem się tym autem już „parę” kilometrów, będą to chyba już tysiące spędzone w nim na torze. Będę starał się uzewnętrznić subiektywny obraz i sporządzić solidną recenzję o aucie zwanym KTM X-BOW.

Do rzeczy. Już sama formuła zakupu tego auta wskazuje na jego specyfikę. Producent na skutek wpływu zdania, które lansowały firmy ubezpieczające wprowadził obowiązkowe szkolenie, które musi przejść każdy nowy, właściciel, użytkownik tego pojazdu. Przede wszystkim jest to kabriolet, a raczej jeżdżąca konstrukcja otwarta! Kabriolet zawsze skojarzy się nam z ładniutkim autkiem dla Pań do podróżowania w słoneczne dni po „bulwarach zachodzącego słońca”. Nic podobnego! Przestrzeń, prędkość, warunki atmosferyczne „wchodzą” żywcem do samochodu i „rzucają się” na nas bez litości. Widzimy na własne oczy jak skręcają koła, zainstalowana „owiewka” jest bardzo okrojona i subtelna, uważam, że kask jest nieodzownym nakryciem głowy i nie zastąpi go archaiczna pilotka z goglami, czapeczką z daszkiem również nie nacieszylibyśmy się długo po starcie. Siedzenia skrojone są na każdą miarę, nie za twarde, nie za miękkie, można nazwać je spokojnie sportowymi siedziskami…


KTM X-BOW, kokpit, wszystko co jest potrzebne…

Dopasowanie bolidu do długości naszej fizjonomii następuje za pomocą dosuwanych lub odsuwanych pedałów znajdujących się na specjalnej listwie, oczywiście trzech, ponieważ to auto posiada tylko manualną, sześciobiegową skrzynię biegów sterowaną tradycyjną dźwignia, przekazującą moc na tylne koła. Jak przystało na porządne auto „ożenione” z wieloma elementami bolidu wyścigowego, kierownica jest zdejmowana. Za sobą odnotujemy mocne pałąki przeciw kapotażowe. To auto zrobi wszystko, żeby przeciwstawić się „naszemu brakowi wyobraźni”, ażeby nigdy te elementy bezpieczeństwa nie zostały wykorzystane…

Kiedy już zasiądziemy wygodnie i dopasujemy wszystkie ruchome części, czas zapiąć się w pasy. Solidne, szerokie „dziesiątki”, czteropunktowe, spinane klamrą. Należy je dociągnąć solidnie i „wybrać luz”, oczywiście w razie czego, ale również po to, by zespolić się solidnie z autem. Po zajęciu miejsca spoglądamy przed siebie.

 

 

 

 

 

Zauważymy sprężyny zawieszenia, które górują nad pokrywą przednią. Podczas jazdy będziemy mogli zaobserwować jak „pracują” i to też jest fajne uczucie.

 

 

 

KTM X-BOW wyświetlaczWyświetlacz, zwany szumnie deską rozdzielczą, ascetyczny, funkcjonalny, wyraźny współpracujący z przyciskami na kierownicy. Czas na jednostkę napędową znajdującą się bezpośrednio za naszymi plecami. Rzędowy, czterocylindrowy motor o pojemności 2.0, „pogoniony turbiną odda nam” to co lubimy najbardziej czyli przyśpieszenie. Wynik „melduje się” przed czwartą sekundą i zadowoli najbardziej wybrednych „niejadków”. Niespełna 300 koni mocy i niespełna 800 kilogramów wagi „zrobiło samo robotę”. Czas „je odpalić”, najpierw przycisk na kierownicy, potem naciśnięcie pedałów i nareszcie start.

Producent trochę to skomplikował, ale chciał być pewny, że zrobimy tę czynność świadomie. Nie oczekujmy na wstępie od silnika ciężkich doznań dźwiękowych. Usłyszymy raczej zgraną, nie za głośną, stonowaną „orkiestrę” niż chaotyczny, rozwrzeszczany chór. Ruszyć tym autem nie jest trudno, nie posiada ono żadnego metalowego sprzęgła i nie potrzebuje wielu obrotów. Pełna kultura. Krótka jedynka i powinniśmy od tego momentu myśleć bardzo co dalej… Auto bez problemu, przy przyśpieszaniu potrafi „zgubić” przyczepność i zrobić nam ten „numer” nie tylko na pierwszym biegu, na dwójce i trójce również… Czas na informację ważną, może fundamentalną! Podczas jazdy tym bolidem nikt nam nie pomoże, chyba że doświadczony instruktor, wspomagającej elektroniki brak! Nie ma z nami ABS-u, ASR-u, ESP itd. Co wymyślimy sami, to samochód nam to zrealizuje, nieraz niestety zrealizuje… Do tego dochodzi brak wspomagania kierownicy i wspomagania hydrauliki hamulców, ale spokojnie. Na tym polega również jego wielkość, bo kto będzie wtrącał nam się do pomysłu na jazdę… Sami wykreujemy niekontrolowany poślizg, to go sami sobie „leczmy” itd. Jesteśmy dorośli i konsekwencję głupich decyzji ponosimy my kierowcy, ale ile w tym frajdy, choć nie stosujmy podczas kierowania starej maksymy życiowej pochodzącej od mądrych górali „…jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz”. Posiadajmy świadomość, że żadne auto „obudowane” w systemy nie da nam tyle satysfakcji z jazdy, świadomej jazdy. Zdajmy sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z autem dla koneserów.

Po rozpędzeniu samochodu oczekujemy jak zawsze na efekt zwany spowalnianiem. I doczekamy się. Hamulce to bardzo dobry punkt w konstrukcji tego samochodu, uzyskany przez producenta dużą średnicą tarczy i wielotłoczkowymi zaciskami, układ ten został sporządzony i obliczony przez renomowaną firmę, dla której dynamiczne spowalnianie auta jest wręcz religią. Przypominam, że po każdej prostej znajdzie się jakiś zakręt. Auto to nie lubi wczesnego dodawania gazu w początkowej fazie pojawiającej się przed nami krzywizny toru. Przesadzimy z tym elementem to tył samochodu zrobi wszystko, żeby nas „wyprzedzić”. Jedna „kontra” może nie wystarczyć, a każda następna może już nam nie pomóc. Pamiętajmy, na torze bandy „nie wybaczają”… Widziałem już takich adeptów, prowadzących ten samochód, którzy „odszukali” samodzielnie „zbłąkaną” studzienkę poza torem lub „dojechali” do opon schowanych w trawie i to podróżując tylko na drugim biegu! Układ kierowniczy jest bardzo precyzyjny, reaguje na każdą delikatną zmianę, ale nie jest „nadwrażliwy”. Z tym autem należy zawrzeć pewien układ, a nie próbować „założyć mu kaganiec” lub uczyć go dobrych manier. Prosta, wykorzystajmy jego moc, rozpędzajmy je dynamicznie, nie szukając za długo w jego silniku ekstremalnych obrotów, potem „późny hamulec” na pograniczu zerwania przyczepności następnie redukcja biegów „w dół”, dostosowanie prędkości do pokonywanego zakrętu i teraz pohamujmy naszą fantazję, poczekajmy z „ekstremalnym gazem” bo się bardzo zdziwimy, dopiero na wyjściu z niego radykalnie zwiększamy zużycie paliwa, kontrolując kierunek jazdy. I tak w kółko, jak to na torze. Wszystko w tym pojeździe jest dobrze dobrane, przemyślane, a co najważniejsze również trwałe. Bliżej mu do pojazdu zwanego „bolidem” niż do środka transportu zwanego potocznie samochodem. Clarkson był chyba również zadowolony…


Komentarze

Blog

Chiński samochód BAIC - auto za mniej niż 80 tys. zł już w Polsce
Regeneracja alternatora - jaki jest koszt i czy warto?
Jak ozonować auto i ile to kosztuje?

Ranking Samochodów

KTM X-BOW
295 km/h
Lamborghini Gallardo
315 km/h
Ferrari F430
315 km/h

Kontakt